ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA
Muszę przyznać, że do wiadomości o nowym tłumaczeniu Ani z Zielonego Wzgórza podeszłam z dużą rezerwą. To moja ulubiona książka z dzieciństwa. Przeczytałam ją niezliczoną ilość razy, a kultowy już przekład Rozalii Bernsteinowej wbił się w moją pamięć i wyobraźnię. Teraz jednak jestem po lekturze najnowszego wydania w tłumaczeniu Marii Borzobohatej-Sawickiej i przyznaję, że moje obawy okazały się bezpodstawne.
Rudowłosej Ani nie trzeba nikomu przedstawiać. Skupię się zatem na nowym przekładzie. Czego się obawiałam sięgając po tę wersję? Przede wszystkim nadmiernego uwspółcześnienia. Na szczęście najnowsze tłumaczenie z wydawnictwa Wilga nie wciska na siłę tej XIX-wiecznej powieści (wydanej pierwszy raz w 1908 r.) w językowe ramy XXI wieku. Kwieciste i niezwykle malownicze opisy pozostały. Górnolotny, romantyczny styl wypowiedzi Ani zachowano. Najbardziej kultowe nazwy miejsc nie zostały zmodyfikowane. Pojawiło się też sporo zmian na lepsze. Po pierwsze – tłumaczenie Rozalii Bernsteinowej z 1911 roku zostało pozbawione kilku fragmentów (zwłaszcza cytatów z dzieł literatury angielskiej). Nie wiedziałam o takich nieuzasadnionych skrótach. Cieszę się, że Maria Borzobohata-Sawicka przywróciła brakujące zdania na karty powieści. Każdy wielbiciel Ani z pewnością doceni ten zabieg. Po drugie – nazwy miejscowości oraz imiona postaci drugoplanowych powróciły do brzmienia oryginalnego. Takie podejście do tłumaczenia cieszy, ponieważ spolszczone na siłę słowa, zastosowane w starej wersji, nieco raziły (np. Józia Pye powróciła w nowym wydaniu do oryginalnego brzmienia – Josie Pye, a Białe Piaski do właściwszych White Sands). Jestem jednak ogromnie wdzięczna tłumaczce, że pozostawiła bez zmian Anię (nie Anne), Mateusza i Marylę (zamiast Matthew i Marilla), a także kilka nazw miejscowych (Zielone Wzgórze, Jezioro Lśniących Wód…), do których wszyscy się przyzwyczailiśmy.
Całość czyta się niezwykle przyjemnie. Różnice widać gołym okiem. Pani Blewett w oczach Ani wygląda nie jak jaszczurka, lecz jak… świder. Niestrawne ciasto upieczone przez Anię ląduje w chlewiku, a Maryla w nowej wersji stwierdza, że wypiek ten nie nadaje się dla ludzi – nawet parobek Jerry Buote by go nie tknął. W poprzednim tłumaczeniu nie było takiego zdania, a szkoda, ponieważ pozwala ono przypuszczać, że mały Jerry musiał być niezwykłym łakomczuchem i mieć prawdziwie niezaspokojony apetyt. Te i inne zmiany poszczególnych określeń czy opisów na inne dodają jedynie smaku lekturze, odświeżają dany opis i pozwalają odkryć na nowo świat Ani. Magia książki działa zarówno w starym, jak i w nowym wydaniu, a przedostatni rozdział, choć znany na pamięć, doprowadził mnie jak zwykle do łez…
Książka zyskała subtelną i elegancką, twardą oprawę z fakturą przypominającą materiał. I choć brakuje tu ilustracji autorstwa Bogdana Zieleńca, które ożywiały stare wydanie, już teraz widzę, że cała seria z wydawnictwa Wilga zapowiada się ciekawie i z pewnością będzie ozdobą na półce prawdziwego miłośnika Ani z Zielonego Wzgórza.
Ania z Zielonego Wzgórza
Tekst: Lucy Maud Montgomery
Tłumaczenie: Maria Borzobohata-Sawicka
Wydawnictwo: Wilga
Liczba stron: 416