KRAINA SZCZĘŚCIA INACZEJ

 

Mamy spory problem z książką Tyczka w Krainie Szczęścia autorstwa Martina Widmarka. Ilustracje – mistrzostwo świata! Wydanie – idealne! Problem pojawia się w samej treści. Być może musimy poczekać trochę, aż starszak podrośnie, aby odbiór całej opowieści był pełniejszy? Być może problem tkwi również w samej konstrukcji fabuły? Ale po kolei…

Zacznijmy od największych zalet tej publikacji. Po pierwsze – wspaniałe, przykuwające uwagę, nasycone ciemnymi barwami, magiczne wręcz ilustracje stworzone przez Emilię Dziubak. Nie można przejść koło nich obojętnie. To one zagrały pierwsze skrzypce i zadecydowały o zakupie książki. Po drugie – piękne wydanie. Mieniąca się niczym muszla lub perła, twarda okładka i elegancki papier to niewątpliwe atuty tej publikacji.

Gra na flecie

Tyczka przed wielkim krabem

Tyczka nurkuje po perłę

Chłopiec śpi tuląc misia

W treści odnajdziemy wiele motywów znanych z innych baśni: miłość między rodzeństwem (jak w Królowej Śniegu), podróż, magiczne przejście z jednego świata do drugiego (lodowy tunel), zmiana rozmiarów (główna bohaterka – niczym Alicja w Krainie Czarów – staje się maleńka jak owady), dziwaczny przewodnik, gra pozorów, zły bohater, którego należy pokonać. Tyczka podejmuje walkę o wolność dla więzionych przez kraba dzieci i prześladowanych owadów. Chce oswobodzić brata. Cała seria zdarzeń ma też przywrócić prawdziwe szczęście do Krainy Szczęścia, która na samym początku jest miejscem wypełnionym wymuszonym uśmiechem, strachem i zniewoleniem. Zabieg polegający na przedstawieniu świata, do którego trafia Julia-Tyczka, jako pozornie szczęśliwej krainy, nie zaciekawia. Być może dlatego, że to motyw znany już z innych książek? Nie pomogła jasno zarysowana gra z tradycją literacką. Czytając tę historię miałam wrażenie, że to już było, że w opowieści brakuje świeżości.

Reakcja mojego małego czytelnika była jednak zupełnie inna. Niebezpieczna praca, do jakiej zły krab zmusza małe dzieci, oraz sam opis więzienia przestraszyły leciutko starszaka. I tu właśnie pojawia się wspominany na początku problem. Z jednej strony klasyka literatury dla dzieci nie ucieka od trudnych tematów. Dziecko zapoznaje się z nimi i uczy, że życie nie jest wypełnione tylko wszechobecnym dobrem. Z drugiej strony autor Tyczki… nie pozwala czytelnikowi na pełne zanurzenie się w świat bohaterów, zrozumienie ich problemów i trosk. Książka jest bowiem krótka, fabuła pędzi i nie ma możliwości głębszego poznania Krainy (wątpliwego) Szczęścia. Julia spędza z owadami tylko jeden dzień, potem wraz z pozostałymi dziećmi przeprowadza szybką akcję ratowniczą i… koniec. Krótkie podsumowanie i już mamy przed oczami ostatnią stronę.

Cudowne ilustracje przyciągają nas do tej książki. Sama historia nie porywa. Wprost uwielbiamy Dom, który się przebudził (recenzja niebawem), publikację stworzoną przez ten sam duet i czekamy na trzecią książkę (zapowiedź na jesień 2018, wydawnictwo Mamania). Nie zniechęcamy się zatem w żaden sposób do twórczości Martina Widmarka. Spróbujemy wrócić do Tyczki… za jakiś czas. Damy jej szansę. Niech się broni.

 

Tyczka w Krainie Szczęścia

Tekst: Martin Widmark

Ilustracje: Emilia Dziubak

Wydawnictwo: Mamania

Liczba stron: 32